środa, 1 kwietnia 2015

Do or Die #1 ~Ludzie są jak kartki...

W ponurym Seattle, wciąż padał deszcz. W jednym z tysięcy wieżowców, przy oknie siedziała Jennette.
Zwykła 15-latka, być może dla większości świata nic nie znacząca. Oparła zapłakaną twarz o zimną szybę. On jedyna w domu Deaverów, widziała w ludziach coś więcej niż...niż ciało bez duszy, niż kupę mięsa wlekącą się po chodniku bez żadnego życiowego celu. Wpatrywała się w zabieganych ludzi, biegnących niewiadomo dokąd, niewiadomo w jakim celu... po co? Dostrzegała tych, którzy mieli jakąś szansę, lecz ją stracili. Bo nie umieli wykorzystać życia do końca. Widziała tych, którzy są okrutnie potraktowani przez los, a mimo to walczą. By być dla siebie i innych. Jak na przykład taka studentka. Ma na imię Lodovica. Jennette nie miała pojęcia skąd o tym wie. To nie miało dla niej znaczenia. Wiedziała że ludzie w Seattle są bez szans. Nie da się żyć, nie mając po co. Chciała jakoś to zmienić, ale...jak? Każdy jest inny, każdy ma własną duszę, własny sens istnienia. W końcu po coś każdy tu jest. Każdy ma swoją misję, której nie zna. Ale wie, że musi to zrobić. Przełamać się i wypełnić przeznaczenie. Nasz los jest zapisany na kartkach. Kartki te jednak wciąż są zmieniane. Nie ma jednak kartki idealnej. Może być ona zapisana starannym pismem, drogim piórem...ale czy pod tym 'złotym' atramentem, nie kryje się coś...wyjątkowego?!
Każda kartka jest inna. Są poszarpane. Są pożółkłe, zmęczone życiem. Są te, które mają cienką strukturę, jednak w środku są niezniszczalne. Nie można ich podrzeć. Zgnieść. Bo i tak się odkształcą. Inni mogą zadawać im bolesne ciosy, ranić...ale nie zniszczą ich egzystencji.
Mówią, że ludzie zabijają się bo na przykład ktoś groził im na Facebooku. Ale...czy gdyby ta miękka, wrażliwa i niedoświadczona jeszcze na cierpienie kartka nie wzięła sobie tego do serca, sięgnęłaby po pomoc...to, czy musiałaby spłonąć? Spalić się doszczętnie i zniknąć.
Codziennie ktoś wyrzuca kartki papieru do kosza. Czy nie można ich wykorzystać? Czy nie zasłużyły na drugą, być może ostatnią szansę?
Była jednak kartka, której nawet Jennette nie potrafiła rozgryźć. Był to chłopak. Nazywała go bezimienny. Bezimienny przychodził codziennie w nocy, około 3, siadał na ławce i słuchał. Podziwiał. Sama nie wiem. Dziewczyna jednak wiedziała, że łączy ich coś...ważnego. Coś szczególnego. Nie znali się. Ale Jenny ilekroć patrzyła przez okno, zawsze jej wzrok lądował na czerwonych, zmęczonych oczach. Dziś go nie było. Chłopak nigdy nie przychodził na miejsce w piątki...ani w poniedziałki i środy. Nie widziała go w swojej szkole. Myślała, że być może chodzi do innej szkoły. Nie wiedziała wtedy, jak bardzo się myli...
Rozmyślania Jennette przerwał dźwięk telefonu. Ocknęła się i podeszła bez pośpiechu do biurka, na którym leżała komórka.
-Halo?-odebrała ziewając.
-Jenny! -krzyknęła Meredith, najbliższa przyjaciółka Jennette. Były ze sobą bardzo blisko, jednak Jenny nigdy nie zwierzyła się przyjaciółce ze swoich zdolności.- Nie uwierzysz! -podekscytowana dziewczyna mówiła dalej.
Jennette wiedząc, że zapowiada się na dłuższą 'przemowę' postanowiła usiąść na miękkiej pufie w swojej sypialni. Meredith nadal mówiła, a Jennette chciała odpłynąć myślami daleko od plotek, makijażu, czy ostatniej randki z Joshem Braggiem. Mimo to kochała Marry jak własną siostrę i starała się być jak najlepszą przyjaciółką, nie chcąc jej zawieść, zranić....utracić. Miała tylko ją. Oczywiście oprócz rodziny. W szkole jednak była traktowana jak odludek. Nie było jej przykro z tego powodu. Od dziecka była samotnikiem. Jej zmarły tata przed śmiercią podarował jej łańcuszek. Na końcu miał serce. Wygrawerowane na nim było Fallen Angel.
Jennette nie zastanawiała się nad tym.
Jej mama opowiadała, że tata był taki sam jak ona. Widział w ludziach coś więcej... Dostrzegał to, czego nie widzieli inni.
Jenny pamiętała jedynie tyle, że na kilka dni przed śmiercią, tata przyjechał z pracy, zza granicy,
i zaczął z nią rozmawiać...jak nigdy. Dosłownie o wszystkim. Jakby chciał porozmawiać z małą Jenny
i dorosłą już Jennette. Jakbyśmy mieli się już nie spotkać. Kiedy z nim rozmawiałam, nieraz widziałam, że łza kręciła mu się w oku. Był taki bezradny.
Tamtego dnia, miał jechać do sklepu. Prosiłam go, aby mnie wziął ze sobą. Nie zgodził się. Pierwszy raz w życiu tak stanowczo mi odmówił.
Kiedy żegnał się z mamą, która nie przeczuwała co się stanie, żegnał ją, jakby wiedział co się stanie.
Na miejscu wypadku znaleziono samochód taty... Na nim tira. Kierowcy ciężarówki nie znaleziono do dzisiaj. Na kierownicy nie było żadnych odcisków palców. Wiedziałam, że to było ustawione. Tata na pewno poświęcił się...tylko za kogo? Za mnie, za mamę...nie sądzę. Tata często przebywał poza domem. Nie twierdzę też, że tira kierowała osoba z tego świata...